wtorek, 17 grudnia 2013

Ctrl+Alt+Del



Ctrl+Alt+Del

A teraz zresetujcie swoje komputery. 
Pierwszy e-mail do Koryntian

Wszystko zaczęło się w dniu, w którym zadzwonił do mnie starszy o dwadzieścia lat przyjaciel i powiedział, że nie jestem genialny.
— Nie jesteś genialny — powiedział. — Jesteś cholernie uzdolniony, ale nie jesteś genialny. Napijesz się ze mną?
Powiedział tak, kiedy zapytałem, czy podoba mu się ostatnie opowiadanie, które przyniosłem do niego pół roku temu. Mój przyjaciel, tak jak ja, był pisarzem. Może i nie był genialny, ale cholernie uzdolniony. Uwielbiał pić. Właściwie pił przez ostatnie pół roku. Zaczął 9 czerwca, a skończył 17 listopada. Jego drugą książkę znałem prawie na pamięć. Miała 235 stron.
— Nie piję — powiedziałem. Co było zgodne z prawdą. Nie piłem i od kilku dni wpatrywałem się w migający kursor edytora tekstu, torturując umysł wymyśleniem historii, która okazałaby się genialna. Kiedyś myślałem, że moim powołaniem jest wymyślanie historii, które okazywałyby się genialne. Tymczasem, jak się okazało, geniusz ludzki objawia się większości wtedy, gdy jakiś debil przez 250 do 300 stron bełkocze coś bez ładu i składu, udając, że wie, o czym mówi. Potem bierzesz do ręki takie gówno, nie wiedzieć czemu nazywane literaturą, i nie możesz przebrnąć przez pierwsze pół zdania. Aż w końcu zastanawia cię tylko jedno — po jakiego złamanego chuja ktoś inwestuje w taki gnój? Czy ludzie są aż tak pojebani, że nie potrafią odróżnić gówna od złota? Tego, co wartościowe, od glutów wycieranych w dżinsowe portki? Jest rześki poranek, dochodzi szósta czy siódma rano, od paru godzin sterczysz nad klawiaturą, masz gołe stopy i dostajesz kataru, normalnie wisi ci z nosa, no ale przecież nie wstaniesz i nie pójdziesz po chusteczkę higieniczną lub cokolwiek, bo jesteś na to za leniwy, więc chcąc nie chcąc, wycierasz gluta w dżinsy. Teraz na twoich spodniach można zauważyć wiele podobnych śladów. Zupełnie jakby nocą oblazły cię ślimaki i ganiały się cadillakami po twoich nogawkach. I tym właśnie jest mniej więcej pisanie — pchaniem palca w dupę pełną hemoroidów.
Człowieku, co z tobą? Matka cię lała, jak byłeś mały? Musisz tak bluzgać? 
Kiedyś zapytano mnie, co sadzę o pisarzach. 
Pisarze to chuje — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Dlaczego pan tak uważa? — oburzono się.
Bo sam jestem pisarzem — powiedziałem. 
Obrazili się i przestali pytać.
Mówię wam, w życiu nie ma niczego gorszego niż mówienie prawdy. Mówienie prawdy na temat pisarstwa, kiedy twoją widownię stanowią pisarze. 
I tak dobrze, że nie zapytali, co sadzę o literaturze.
— Jesteś trudnym człowiekiem — powiedziała wtedy moja żona.
— Jestem trudnym człowiekiem. Trudno.
A Jezus z Nazaretu nie był trudny?
Wiele postaci historycznych lubiło porównywać się do Jezusa z Nazaretu. Na przykład Adolf Hitler. Nie dość, że porównywał się do Jezusa z Nazaretu, to jeszcze był święcie przekonany co do tego, że czuwa nad nim Boża Opatrzność. Jego współpracownik, pisarz Józef Goebbels, zadebiutował sztuką teatralną pod tytułem Judasz. Goebbels był o tyle ciekawym pisarzem, że po raz pierwszy odbył stosunek seksualny w wieku lat 33 z sekretarką Olgą Forster (dokładnie 6 XII 1930 roku, 2 razy —skrupulatnych zapisów dokonywał w swoim dzienniczku). Następnie puknął Magdę Goebbels (primo voto Quandt, swoją przyszłą żonę). Pukał ją 9 razy miedzy 14 II a 26 III 1931 roku, po czym przestał liczyć. Niezbadane są ścieżki, którymi podąża umysł pisarza.
Ale wracajmy do tematu: Hitler jako dziecko był tłusty i przeżarty.
Jeść ci się zachciało. Jakiś nerwowy ten twój głód, pewnie niedługo wpadniesz w bulimię. Żresz po prostu bez opamiętania. Już wyglądasz jak nadmuchany, morda cała napuchnięta, ledwo ci oczy widać. No, ale kiedy chcesz sobie zrobić coś do żarcia, to robisz. Twoje pieprzone prawo. Zasrana materia musi zmienić się w zasraną energię. Żebyś miał siłę wymyślać te swoje porąbane historie, ty cholernie uzdolniony grubasie.
Niestety, w domu nie ma nic do jedzenia, w lodówce resztki sera i słoik garam masala, do połowy pełny lub w połowie pusty, zależy, czy jesteś optymistą, czy pesymistą. Za to dzwoni telefon. Cholerny telefon. Odczekujesz zwyczajowe 15 dzwonków i nasłuchujesz, czy przestanie dzwonić. Nie przestaje. Więc idziesz odebrać połączenie.
— Tu najwyższy pomocnik — mówi najwyższy pomocnik. — Jesteś tam? — pyta najwyższy pomocnik,
— Jestem — mówisz. — Pewnie, że jestem.
A gdzie masz niby być? Czyżby wszyscy uznali, że w końcu ci do reszty odbiło i ganiasz teraz po lesie z telefonem w ręku, szukając drzewa, na którym mógłbyś się
powiesić na pasku od spodni?
— Dzwonię, bo... — mówi najwyższy pomocnik.
— Słucham? — mówisz, bo połączenie zanika. Teraz dociera do ciebie, że najwyższy pomocnik zadzwonił na telefon komórkowy, a nie na stacjonarny. A więc rzeczywiście jest przekonany, że przemieszczasz się teraz w przestrzeni lub czasie z tym paskiem od spodni w jednej i z telefonem komórkowym w drugiej ręce (jeśli coś takiego jak czas i przestrzeń w ogóle istnieją). Kiedyś na przykład nosiłem pasek od spodni i szelki jednocześnie. Wydawało mi się to całkiem normalne. Wszyscy mieli mnie za psychicznego, a ja widocznie jestem po prostu pesymistą.
— Jesteś tam? — pyta najwyższy pomocnik.
— Jestem w domu — mówisz. — Zadzwoń na domowy, będę cię lepiej słyszał.
— Dobra — mówi najwyższy pomocnik i przerywa połączenie.
No to ty:
1. Wyłączasz telefon komórkowy.
2. Czekasz na sygnał telefonu stacjonarnego.
3. Wyłączasz telefon stacjonarny.
— Niech się pierdoli — myślisz sobie. — Będzie ci tu, kurwa, przeszkadzał. Jakiś pomocnik jebany — klniesz i bluzgasz, bo zachwiany został akt twórczy, została rozbita spójność aktu tworzenia, jego jednorodność, homogamia kreacji, stąd złość i agresja. No bo, czy Bogu Wszechmogącemu ktoś przeszkadzał w akcie twórczym? Czy, powiedzmy, trzeciego dnia stworzenia zadzwonił do niego telefon i jakiś głos powiedział:
— Dzień dobry, czy to dział socjalny?
— Nie — mówi Bóg — mieszkanie prywatne.
— A nie zna pan przypadkiem numeru do działu socjalnego?
— Nie — mówi Bóg. — Proszę zajrzeć do książki telefonicznej.
— Ale w książce jest tylko ten numer.
— No to się zmienił.
— A nie zna pan nowego?
— Nie, do cholery! Proszę zadzwonić na informację!
— Przepraszam — mówi urażony głos.
Bóg kręci głową, wraca do pracy, ale po chwili znowu:
— Dział socjalny?
I tak w kółko. Sto razy dziennie. No to mamy teraz raka mózgu, guzy odbytu i tyle innego świństwa, że od samego wymieniania można się zesrać ze strachu, A wszystko przez ten pieprzony dział socjalny, zupełnie jakby nie można było zajrzeć do książki telefonicznej albo zadzwonić na informację!
Ciśnienie ci skacze. No to wracasz do kuchni, otworzyć sobie kukurydzę w puszce, wygrzebaną spod rolek papieru toaletowego z szafki za kiblem. Właściwie nie nazywasz jej szafką za kiblem, ze względu na nieestetyczne skojarzenia, tylko mówisz, starasz się mówić, spiżarnia. Ładna mi spiżarnia. Dziura w ścianie 30 x 30 cm, zagracona zardzewiałymi śrubokrętami, zwietrzałym smarem, niepotrzebnymi dłutami do drewna i piramidą rolek papieru toaletowego. W dodatku wszystko zalatuje kiblem. Sedesem, poprawiasz się w myśli. Zalatuje sedesem. Zalatuje, ponieważ klapa sedesowa wraz z deską sedesową nie są opuszczone na muszlę klozetową. Opuszczasz deskę i klapę. Przez podniesioną klapę sedesu wylatuje z pomieszczenia dobra energia, przypominasz sobie pouczenia żony, która zagraca spiżarnię zardzewiałymi śrubokrętami, gdyż lubi majsterkować. Jej dziadek był stolarzem. Cały twój popieprzony los — nienawidzisz śrubokrętów i babrania się w smarach, a twoja żona lubi majsterkować, wkręca śrubki w ścianę, zbija stołki kuchenne, naprawia kontakty. Teraz dodatkowo interesuje się feng szui, starożytną sztuką urządzania pomieszczeń, i w miarę skromnych możliwości zaopatruje wnętrza, w których przebywasz, w pozytywną energię. I robi to z miłości do ciebie, ty niewdzięczny fiucie!
Energia-srergia, mruczysz, bo skaleczyłeś się właśnie zardzewiałym dłutem do drewna. Ssiesz zakrwawiony palec. Po chwili krew przestaje płynąć, bo skaleczenie nie jest głębokie. Tak oto wszedłeś w posiadanie puszki kukurydzy. Z firmy, którą lubisz. Jest masa firm, których nie lubisz. Jesteś znawcą kukurydzy w puszce. Jesteś w połowie puszki (a możesz zjeść całą), (to samo z groszkiem konserwowym w puszce), (groszku konserwowego nie znalazłeś), (widocznie zjadłeś go wcześniej), (ale kiedy wcześniej?), kiedy rozlega się dzwonek do drzwi wejściowych. 
Masz ci los, klniesz pod nosem i człapiesz do drzwi, z widelcem w gębie, zerkając na pusty monitor i na mrugający kursor edytora tekstu. Oczywiście oprogramowanie masz nielegalne.
— Kto tam? — pytasz przy drzwiach.
— Poczta. Listonosz — mówi listonosz.
Otwierasz drzwi i wchodzi listonosz. Kosmita z planety Cygnus-Delta. W XXXIV wieku zaczęto ich masowo zatrudniać jako listonoszy. Można powiedzieć, że stworzyli coś w rodzaju syndykatu. Roznoszenie listów, przesyłanie paczek, listy polecone, firmy kurierskie. Opanowali rynek.
— Co to jest? — pytasz, zerkając na przesyłkę. Listonosz wręcza ci druk za pobraniem.
— A na czyje to nazwisko? — pytasz i rozpoznajesz w rubryce odbiorcy imię żony. — Cholera, nigdy cię nie uprzedzi, że coś zamawia. — Trzeba będzie zapłacić? — krzywisz się.
— Tak — mówi listonosz. — Już panu mówię. Dokładnie 111 transemisyjnych serpensów energetycznych — czyta z wypełnionego blankietu listonosz.
— Kurczę — mówisz — nie wiem, czy mam tyle przy sobie? — sięgasz do portfela, a tam tylko uszkodzona karta kredytowa, której zapomniałeś zareklamować w banku i kupę innych śmieci, głównie adresy dziwnych osób, których nie znasz (po co ty to w ogóle trzymasz?, i to do tego w portfelu?). Zostałeś bez pieniędzy.
— No to zostawię panu awizo — mówi kosmita. — Trzeba się będzie do nas pofatygować.
Moment, przypomniałeś sobie o tajnej przegródce, w której chowasz gotówkę
przed żoną. Są pieniądze. Nie trzeba się będzie nigdzie fatygować.
— Proszę, sto dwadzieścia — wręczasz wymięte banknoty i otrzymujesz resztę
w bilonie.
Listonosz zbiera się do wyjścia.
— Chwileczkę — mówisz. — Proszę, tu za drogę. — Dajesz mu parę drobniaków. Ledwo starczy na pół butelki hydriańskiego sterwenzera, czy czym tam się upijają ci
z Cygnusa-Delta. Ale i tak jest wdzięczny.
— Miłego dnia — uśmiecha się listonosz.
Miłego dnia — odwzajemniasz uśmiech. Zamykasz drzwi i potrząsasz paczką.
Pewnie biustonosz ze sklepu wysyłkowego. Nienawidzisz biustonoszy ze sklepów wysyłkowych. Albo jakiś inny śmieć ze sklepu wysyłkowego. „Coma Berenices” — czytasz nazwę firmy. Oszuści. Raz zamówiła sobie spódnicę z „Coma Berenices” i przysłali jej zupełnie innego koloru, niż zamawiała. W dodatku materiał wyglądał jak ściera do podłogi. Nie dość, że musiała odesłać na koszt własny, to jeszcze zwrot pieniędzy trwał miesiącami.
— Chuj ze spódnicą — mówisz, jakbyś wyrabiał buty, a nie pisał opowiadania. Tobie to chyba naprawdę sprawia przyjemność. Przyznaj się: urodziłeś się już taki tępy czy doszedłeś do tego latami żmudnych ćwiczeń i wyniszczającego treningu?
Wracasz do migającego kursora. Jak to szło? A, tak.
Po powrocie do firmy, w której był zatrudniony, Juvaneux Maarlox postanowił odbudować swoje zrujnowane życie emocjonalne. W tym celu zbliżył się do pewnej ponętnej blondyneczki z działu wysyłkowego. Ewika (bo takie imię odczytał z tabliczki umieszczonej na jej lewej piersi) nosiła krótką spódniczkę, odsłaniającą zgrabne nogi, i upierała się, by przed pierwszą randką odwiedził psychologa, wykonując standardowy tekst na zgodność charakterów. Ewika nie inwestowała w ciemno. Parę razy się na tym nieźle przejechała (według jej własnych słów).
Dobra, niech będzie psycholog, zgodził się Maarlox, któremu zrujnowane życie dawało się już mocno we znaki, a perspektywa odbudowania go za pomocą tego, co Ewika chowała pod minispódniczką, przywracała wiarę w człowieka. Odczuwał także sporą potrzebę odpięcia jej tej plakietki z imieniem.
— Jakie ma pan ambicje? — zapytał psycholog, kiedy zasiedli w jego gabinecie.
— To znaczy? — zapytał szczerze zdziwiony Maarlox.
— Czy nie wydaje się panu, że robi pan coś w życiu nie tak?
— Co robię w życiu nie tak? — zastanowił się poważnie Maarlox, bo pytanie wytrąciło go z równowagi.
W życiu nie tak robił bardzo wiele rzeczy. Psycholog zauważył jego niezdecydowanie.
— Musi pan w życiu robić coś nie tak, bo i z panem jest coś nie tak, skoro się pan nad tym zastanawia.
Maarlox chętnie przywaliłby w zęby temu cwaniaczkowi, ale musiał się na testy zgodzić (minispódniczka, plakietka). Po pierwsze należało wypisać na kartce 10 najważniejszych rzeczy, które chciało się osiągnąć w życiu.
— Kolejność jest najważniejsza — podkreślił psycholog.
„Chciałbym przelecieć Evvikee Sorenweeld", zapisał Maarlox w punkcie pierwszym, ale zaraz to zamazał.
— Co w moim życiu jest nie tak? — powoli ogarniały go wątpliwości.
Kiedy po tygodniu wspominał tę chwilę przed otwarciem koperty z wynikami testu, którą wręczył mu listonosz Jego wyniki dostarczył listonosz Kiedy drżącymi rękami otwierał kopertę Listonosz Taaa...
Kłóciłem się raz z firmą kurierską, pamiętam. Doliczyli mi dodatkowe koszty przesyłki, chociaż nie dostarczyli jej na czas. Potem domagałem się zwrotu pieniędzy, ale gdzie tam. Możesz im skoczyć. Na same telefony interwencyjne wydałem więcej, niż mi byli winni. Ale chodziło o zasadę, skurwysyny oszuści.
„Skurwysyny oszuści"? A to ciekawe. Tak mawiał mój ojciec, kiedy zgadało się o polityce. Jakiejkolwiek polityce. „Skurwysyny oszuści" — mawiał wtedy mój ojciec. Myślę, że mogło to trwale wypaczyć moje pozytywne widzenie świata jako społeczeństwa zorganizowanych jednostek nastawionych na wspólne działania w imię powszechnego dobro. 1 w pewien sposób pozbawiło mnie również męskiego wzorca osobowego godnego naśladowanie. Bo kiedy w dorosłym życiu starałem się naśladować ojca (który upijał się do nieprzytomności, odkąd tylko sięgnę pamięcią, właściwie nie pamiętam go trzeźwego), moja żona się bardzo denerwowała. Nie sądzicie, że rodzice stawiają nam czasem zbyt wysoką poprzeczkę? Ja sądzę. Uważam również, że dla kobiety mężczyzna staje się interesujący tylko wtedy, kiedy interesuje się nim inna kobieta. A czy mną się ktoś interesuje poza urzędem podatkowym?
Juvaneux Maarlox...
Co mógł zrobić Juvaneux Maarlox?
Podrapać się po jajach.
Mija 1016 powolnych, jałowych uderzeń kursora. Zaraz walniesz na zawał, bo tak wolno miga.
Pod koniec roku... Pukanie do drzwi.
No nie, a to pieprzony listonosz z Cygnusa-Delta, a to pieprzone pukanie do
drzwi.
Podchodzisz do drzwi, za którymi stoi sąsiadka.
Pieprzona sąsiadka. Zły otwierasz sąsiadce.
— Przepraszam, ale dzwoni żona.
— Moja?
— Pyta, czy u państwa telefon zepsuty, bo się nie może dodzwonić.
Spoglądasz na dwa wyłączone telefony.
— Może pan u mnie odebrać — mówi sąsiadka. — Żona czeka przy aparacie.
— A tak.
Wchodzisz do nieznanego ci mieszkania, sąsiadka, starsza osoba na emeryturze,
właśnie ogląda telewizyjne wiadomości. Coraz lepiej. Banda kretynów i ich kretyński bełkot.
— Skąd mogę odebrać?
— Stąd, proszę.
— Słucham? — mówisz.
Nie lubisz obcych mieszkań, Od obcych zapachów kręci ci się w głowie.
— Dlaczego powyłączałeś telefony, nie można się do ciebie dodzwonić,
— No powyłączałem — potwierdzasz.
— Słuchaj, w domu nie ma nic do jedzenia.
— Zauważyłem — (ta kukurydza leży ci na żołądku, znowu musiałeś zeżreć całą
puszkę).
— Może podjechalibyśmy do sklepu, kiedy będę wracała z pracy, kupimy parę
rzeczy?
— Czemu nie. Ale musisz wypłacić pieniądze, bo zapłaciłem za jakąś paczkę.
A, tu zamawiałam.
— No to mogłaś mnie uprzedzić.
— No mogłam. To na razie. Nu razie.
— Czekaj na sygnał.
— Będę czekał. Odłożenie słuchawki.
To śmieszne, jak szalone uczucie obsesyjnej miłości po latach małżeństwa zmienia się w równie szalone i obsesyjne przyzwyczajenie. Miłość jest jedynie fazą początkową, a przyzwyczajenie jej formą nadrzędną, ideą dojścia, prawdą ostateczną. Czy Bóg się do nas przyzwyczaił? Najpierw nas kochał, a teraz się przyzwyczaił? I nie może pozwolić sobie na mały skok w bok, bo ma głęboko zaszczepione poczucie moralności? Żadnego skoku w bok? Nici z maleńkiej przygody ze stworzeniem nowego, szczęśliwszego wszechświata? Żadnej przyjemności w tanim moteliku na skraju galaktyki? Żadnych galaretowatych kurdupli zapieprzających po niebie w latających tackach? Naprawdę nic? Jedynie upierdliwa ludzkość? Ale perspektywa. Człowiek, korona stworzenia. Miłość jego życia. Debile, którzy z uporem debili żyją z wyrokami śmierci wypisanymi na czołach, a resztę swojej przejebanej egzystencji marnują na wymyślanie sposobów, żeby mieć jeszcze bardziej przejebane. Co zmajstrować tym ptasim móżdżkiem. Biedna, mnożąca się w bezcelowym, sadomasochistycznym zachwycie glutowata masa robactwa, do której po tylu latach małżeństwa przyzwyczaił się ich nieszczęśliwy Bóg. A moje małżeństwo?
No, może i nie byłem najlepszym mężem, ale za to, ile się przez te lata dowiedziałem o pochwie. Na przykład w pochwie żyją drożdżaki. Wiem też, czemu rajstopy trzyma się w lodówce, dlaczego lakier do paznokci należy trzymać w lodówce, dlaczego w lodówce trzyma się lekarstwa...
— Słyszy pan? Wreszcie ich złapali! — mówi sąsiadka.
— Kogo?
— No tych, co obrobili serturiańską bazę interiałową. Uciekali siedemdziesiątką czwórką i dopiero teraz ich dopadli w pozastrefie.
A to dobre. Kto kradnie serturiańskie interiały i ucieka z nimi do pozastrefy? Jaka ta telewizja to gówno!
Ludzie traktują oglądanie telewizji jak czynność fizjologiczną. Jak sranie. Muszą się regularnie wypróżniać, inaczej gówno pociekłoby im uszami i by umarli. Co by powiedział na to wielki filozof Fryderyk Nietzsche, odkrywszy, że dokonania jego życia i 20 lat szaleństwa poszły na marne, a cały wysiłek rodzaju ludzkiego kumuluje się na spędzaniu 19 godzin na umysłowym kiblu? Dlaczego ludzi bardziej interesuje to, jak jeden kretyn drugiemu kretynowi grzebie palcem w dupie, niż to, czy dostąpią życia wiecznego i załapią się na pianie chóralnych pieśni na cześć swego Boga i Stwórcy? Co by na to powiedział Fryderyk Nietzsche? Zresztą, może tak naprawdę miał chuja do powiedzenia i gówno się na tym znał? W porównaniu z tą pindą z ekranu, która zna się na wszystkim, Fryderyk Nietzsche był frajerem, a całe jego życie...
Znowu cię ponosi. No i co teraz, wylew czy zawał? Najwyraźniej przegrywasz z rzeczywistością, kolego.
Jebana telewizja!
Żegnasz się szybko.
Nieprzystosowani muszą odejść. Taka jest zasada. To kwestia ewolucji. Mądrości biologii. Żywiołu natury. Daj na luz, frajerze. Pogódź się z tym. Przyjedzie żona, pojedziecie na zakupy. Będzie fajnie. Daj na luz, pojedziemy na zakupy, będzie fąjnie. Już to widzę, jak będzie fajnie! Raz byliśmy na zakupach. Jedziemy (żona prowadzi, ty nie masz prawa jazdy, te znaki ci się mylą, niezaradny ciołku).
Żona: O, kurwa, ptak mi na szybę nasrał. Ty: Faktycznie, nasrał.
Ona: No to co się gapisz? Wysiądź i zetrzyj. Ty: Ja? Dlaczego ja?
Ona: Bo nic nie widzę, kurwa (kiedy siada za kierownicę, strasznie klnie). Łażą te kurwy jak chuje (to ona, bo przejeżdżacie właśnie przez przejście dla
pieszych).
Ruszać się, pizdy (Boże, dobrze, że nie idziesz teraz przez to przejście!)!
Kim jestem?, myślisz, przemierzając 1,5 metra korytarza klatki schodowej, ptasim gównem rozmazanym na szybie? Ja bym nawet mógł pewne rzeczy zrozumieć. Na przykład zło. Tylko skąd ta blokada informacji? O ileż bardziej zrozumiałym miejscem byłby świat, w którym Bóg wysyłałby do nas SMS-y. Na przykład:
NIE LUBIĘ CIĘ DOSTANIESZ RAKA
Albo:
WKURWIASZ MNIE I UMRZESZ Albo:
NO I CO SZCZERZYSZ RYJA WYKASOWAĆ CI KSIĄŻKĘ ADRESOWĄ?
I proszę. Zamiast czterdziestu lat żmudnych studiów nad Sefir Zohar jeden komunikatywny i szczery SMS. Tymczasem, kochani, życie to podróż w nieznane.
Mój przyjaciel, pisarz, wybrał się kiedyś w podróż. Pociągiem. Zasiadł w przedziale klasy drugiej z walizką w ręku. W walizce wiózł trzy rzeczy: zapasowe majtki, świeczkę i Biblię. I jeden egzemplarz powieści, którą właśnie wydał. Wydawca go zresztą orżnął na kasie (dotacja była z urzędu miasta). Jeszcze przed drugą stacją od punktu startu (nazwijmy go punktem A), zwinęła go policja (nie dojechał nawet do punktu B). Powstaje zatem pytanie matematycznej natury: czy pociąg startujący z punktu A, wiozący nagiego pisarza lat 50, który wygraża współpasażerom Biblią i świeczką, ma szanse dojechać do punktu B?
Taki chuj.
Matematyka to uniwersalny język wszechświata. A życie to podróż i kiedyś musi
się skończyć. Pik-pik.
O, dostałem SMS-a od Pana Boga: 
1/3
TY MARUDNY FIUCIE
JAK NIE PRZESTANIESZ
2/2
3/3
PS. 
POCZYTAJ SOBIE COŚ NA SPACER IDŹ 
ŚWIAT JEST PIĘKNY ŻYCIE JEST CUDEM 
TWÓJ PAN BÓG
SMS był w trzech częściach, ale druga nie doszła. Cholera. Świat jest piękny. Życie jest cudem. Ma rację. Może faktycznie coś sobie poczytam? Coś z Fryderyka
Nietzschego? Nie ma sensu tak się szarpać. Mój przyjaciel, pisarz, zanim jeszcze wyruszył w podróż, objawił mi następującą uniwersalną prawdę o człowieku i świecie: — Czy wiesz, jak trudno nasikać na kobietę? (preferuje ostry seks). Czy wiem? Mogę sobie wyobrazić! W życiu nie nasikałem na stworzenie większe od muchy. Chociaż z czasów dzieciństwa pamiętam, że raz chciałem nasikać na szerszenia.
Przestań szczekać.
Co?
Męczysz mnie. Słucham?
Nawet nie potrafisz zadawać właściwych pytań. A nawet gdybyś je zadał, to odpowiedź i tak by cię przerosła.
? ?
Zdechniesz głupi, jak głupi się urodziłeś. W bólu, strachu, cierpieniu i samotności. W przerażeniu tak wielkim, że wpędzi cię w szaleństwo. Zwariujesz na samą myśl o tym, co mogłoby nastąpić. Zostaniesz tym, czym byłeś zawsze — małą, tchórzliwą, trzęsącą się ze strachu kupą gówna. I zdechniesz.
Pierdol się. Będzie mnie tu straszył.
Wchodzisz do mieszkania i zatrzaskujesz drzwi.
Ja pierdzielę, co za dzień!
— Jak ci idzie? — pyta najwyższy pomocnik, półmaterializując się obok monitora. Sztywniejesz.
— Co ty się chowasz przede mną? — pyta zdziwiony najwyższy pomocnik. Przed pewnymi rzeczami nie da się uciec. Ot, tak sobie, wyłączając po prostu
telefon. To dobrze, to bardzo dobrze, myślisz sobie. Siadasz i gapisz się w migający kursor.
Najwyższy pomocnik zaczyna majstrować przy tylnej kieszeni swoich spodni.
— Mam nadzieję, że bezrobocie osiągnie taki poziom, że wszystkich was powyrzucają, co do jednego, pieprzeni najwyżsi pomocnicy — mówisz, zaciskając zęby.
Najwyższy pomocnik uśmiecha się z rozbawieniem i wyciąga miniaturowy, składany miecz płonący.
Gdzie tym sukinsynom się mieszczą te popieprzone płonące miecze! To dobrze, to bardzo dobrze, myślisz sobie.
Kątem oka rejestrujesz chwilę, w której najwyższy pomocnik bierze naprawdę duży zamach.
Chwila nie trwa wiecznie. I bardzo dobrze, myślisz sobie. Od czegoś trzeba zacząć.



Krzysztof Jaworski




Krzysztof Jaworski, Ctrl+Alt+Del [opowiadanie], pierwodruk: "Twórczość" (Warszawa) 2003, nr 7/8, s. 7-15; przedruk książkowy: Warzywniak i inne opowiadania (Wrocław 2009), s. 99-112.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz