Krzysztof Jaworski
BATALION MISIÓW
- Hej, człowieku, skąd wytrzasnąłeś tego porucznika? - pytały misie, obserwując porucznika, który był jedynym człowiekiem w ich batalionie.
- Przewiozłem go statkiem - powiedział miś.
- Przewiozłeś go statkiem? - pytały podenerwowane misie.
Bezradność poprzedniego porucznika zupełnie wyprowadzała je z równowagi.
Batalion misiów (około trzystu misiów), był jedynym batalionem misiów, który do tej pory nie miał swojego porucznika.
Pochrapywanie utrudzonych misiów.
Misie zlizywały miód, głaskały brzuchy mrucząc bezwładnie.
- Nieźle - powiedział miś, posyłając turecki uśmiech swoim obolałostopym łapkom.
Wszystkim misiom łapki powykrzywiały się od forsownej konnej jazdy.
Konny batalion misiów galopował do ataku.
Długie głupie nudne absurdalne życie misia.
Resztki misiowego futerka na zasiekach z kolczastego drutu. Grupa zmarzniętych na kość misiów kuca wokół czegoś.
- Nie możecie w nieskończoność unikać walki - tłumaczy zrezygnowane coś.
Błagalne, kruszące się słowa chrzęszczą fałszywie, jak załamujący się lód.
- O! - mówi miś i oskarżający palec trafia na zasieki przystrojone futerkiem.
Smutna historia, która zdarzył się wczoraj.
Głowy zagubionych misiów kręcą się niespokojnie na wszystkie strony.
- Nie możecie w nieskończoność unikać walki - tłumaczy porucznik. - To - wskazuje palcem - to tylko smutna historia, która zdarzyła się wczoraj. - Jestem tu po to, żeby tego unikać.
- Tylko nie myślicie sobie, że cholerna wojna to chleb z miodem - mówi sarkastyczny miś, który już wie.
- Zapamiętajcie sobie durnie, cholerna wojna to zgrabiałe ręce i porucznicy za których trzeba przepłacać.
- Zapamiętaj sobie durniu! - wrzeszczy sprzedawca poruczników zgrzytając zębami - to najlepszy porucznik jakiego kiedykolwiek udało mi się trafić.
Najlepszy porucznik jakiego kiedykolwiek udało się trafić siedzi na ziemi kosztując tylko nędzne dwadzieścia dolców.
- Te nędzne dwadzieścia dolców, które wybulisz - zachwala sprzedawca - to wyjątkowo przystępna cena promocyjna.
- Dobrze utrzymany porucznik posłuży lata - mówi sprzedawca doradzając aby przemyt odbył się statkiem. - Tak najbezpieczniej - obłudna ręka sprzedawcy macha przyjaźnie.
- Hej, człowieku, skąd wytrzasnąłeś tego porucznika? - pytają misie.
Porucznik za dwadzieścia dolców uśmiecha się przyjaźnie nie istniejącym siekaczem.
- Przemyciłem go statkiem - mówi miś.
- Musimy o niego dbać - mówi miś.
- Stracił ząb w karczemnej bójce z portowymi dziwkami.
- Nie mamy zamiaru dbać o jakiegoś pedała - buntują się misie.
- Czy nie widzisz, że ledwo udaje się nam wynieść cało własne tyłki?
- I chyba nie powiesz że dałeś za niego całe dwadzieścia dolców?
- Czasem mógłbyś z siebie człowieku flaki wypruć, a nikt tego nie doceni.
- Pośpiewajmy teraz - zachęca porucznik.
Zniechęcony batalion podejmuje pieśń. Prostoduszna pieśń opowiada o tym, co zawsze może się przytrafić każdemu misiowi na wojnie.
Porucznik nauczył się jej na wojnie.
Teraz tylko zmieniał słowa.
- Flaki człowieku, co ja mówię, serce byś sobie wydarł, własne serce, a nikt tego nie doceni - żali się uczynny miś.
- Śpiewać miśki, śpiewać! - zachęca porucznik.
Misie, które nie śpiewają, nienawidzą much.
Nienawidzą stać w wodzie po same jaja.
Nienawidzą pór roku, które zmieniają się nie wiadomo po co.
Sto misiów nie śpiewa.
Czterdzieści siedem misiów kompletnie bez słuchu wykrzykuje w niebo swoją nienawiść do wszystkiego, co przyszło im nienawidzić.
- Równo! - wrzeszczy porucznik.
Nienawidzi bagnetów włażących między żebra.
- Tak wyszło - mówi miś.
- Tak wyszło - mówi miś.
Cisza staje się podwójna, gęsta jak miód i brzęczy w powietrzu.
Rozmawianie z misiami jest monotonne.
Nigdy tego nie próbujcie.
- Baczność! Kolejno odlicz - wrzeszczy porucznik a potem chodzi i liczy: jeden misiek, dwa miśki, trzy miśki...
Dziobanie automatycznego palca, który porusza się wraz z porucznikiem, zliczając misie, jest naprawdę denerwujące.
- Po cholerę najpierw każe nam odliczać, a potem i tak sam nas liczy? - wściekają się misie które zawsze oszukują przy odliczaniu.
- W czasie pokoju my porucznicy przechodzimy specjalne szkolenie odliczania na głos, dzięki czemu unikamy pomyłek - uśmiecha się porucznik i wygląda jak z bezwstydnej, uśmiechniętej reklamy poruczników.
Omyłkowo przeliczone misie stoją smutnym, brązowym szeregiem, przytupując z zimna.
Oczy misiów znowu kleją się do snu.
Misie walczą ze snem i tak w kółko.
Od długiego noszenia hełmów na głowach robią im się puste miejsca bez włosów.
Ale są jeszcze gorsze rzeczy niż puste miejsca bez włosów.
Kiedy opuści się okop, można zostać rozszarpanym przez 75-tkę.
- Strasznie mi gorąco od ciebie misiu - powiedziała.
- Misiu - potwierdził.
Misie z wielkimi smutnymi oczami siedziały w burdelu gapiąc się na dziwki o złowrogich, cynicznych ślepiach bez rzęs.
Głupie i tępe dziwki ględziły bez przerwy o swoim prostackim i zmarnowanym życiu, nieciekawym jak rzęsy.
- Misiu - powiedziała.
- Nie mów do mnie misiu.
Samotne misie wloką swoje gotyckie ciała jak Hamlet ciało Poloniusza w III akcie Hamleta Shakespeare'a scena IV.
- Literatura jest dla nas jedyną ucieczką od rzeczywistości - mówią misie.
Czasami pieprzą bez sensu.
- W co włażą misiom bezczelne mrówki? - wrzeszczy porucznik. - Czym misie zatykają to miejsce kiedy układają się do snu? - tłumaczy porucznik nazywając to coś zatyczką do dupy.
Gdyby nie ta wojna, skończyłby pewnie w jakiejś śródmiejskiej mordowni na roznoszeniu piwa i solonych orzeszków, zasłuchany w wynurzenia pedałowatych misiów, które w mieście podłapały trochę forsy i teraz nie chciały przepuścić jej na dziwki, myśląc, że uda im się może wyrżnąć za darmo jakiegoś porucznika roznoszącego piwo. Mniejsza o te orzeszki.
- E, co jest głupie miśki?! - wścieka się porucznik rozdając bagnety do ostrzenia.
- Ostrzenie bagnetów - dziwią się misie - przecież to idiotyczne jak krzyżowanie jednorękich misiów?
Bladoparówkowe szeregi stopochodnych misiów ruszają do pracy miękko błyszcząc w słońcu.
Pryzmy bagnetów rdzewieją posłusznie.
- Bagnety-sztylety - podśpiewują misie ostrząc.
Tej nocy, kiedy misiowe słońce, słońce wielkie jak dziura w krtani, bezwłose słońce misiowej udręki, zaszło za misiowy horyzont, misie miały sen.
Sen misiów: misie podążają ku miejscu, gdzie sam Bóg Ojciec położył im łapę na ramieniu i posyłając swój słynny uśmiech - Ojca-wszystkich-misiów - klepie parę razy w plecy, zupełnie jakby miał tam nóż, ale to nie jest nóż, a tylko fala wszechogarniającego zrozumienia - i miłość, jeśli to była miłość, zmroziła im serca, w zmartwychwstającym, delirycznym natchnieniu skondensowanej jasności.
- Zasrani ludzie - wkurzały się misie. - Zasrani ludzie i ich cholerne sny.
Tymczasem głupi ludzie wybijali sobie zęby kolbami i chrzanili cały ten interes.
Świat wydał im się alegoryczną wizją debila bez rąk i nóg.
- Czasami wydaje mi się, że Bóg zgrzeszył, tworząc świat.
Porucznik stał nieruchomo jak jakaś debilowata Marlena Dietrich bez nóg. Zbyt niska żeby brać na serio to, co słyszy.
Smutne, astralne misie wprowadzały swoje gałki oczne we wprost niewyobrażalne zawirowania.
- Jak biczowanie spoconymi jamnikami.
- Jak biczowanie spoconymi jamnikami - powtórzył miś - całe to gówno.
- Co masz na myśli? - dopytywał się porucznik.
- Już ja wiem co mam na myśli - powiedział miś.
Każda przerwa w wybijaniu zębów usposabiała ich filozoficznie.
- Ostrzegam, tylko bez żadnej pieprzonej filozofii - zastrzegł się porucznik.
Był tak skołowany, że zapomniał o co chodziło.
Śmieszny świat.
- Śmieszny świat - dziwił się miś. - Czuję się jak człowiek, który siedzi godzinami gotując się z gorąca. Albo jak kochanek biegający po kawiarni, chwiejny w uczuciach. Albo jak ślepy, spotwarzony rybak. Albo jak biadoląca dziwka zainspirowana jakimś morderczym kryminałem. Albo jak stado lekkomyślnych bobrów. Albo jak stotrzydziestoczterosekundowe pierdnięcie przyczajonego dygnitarza. Czuję się jak drugoplanowy aktor grający główną rolę w tej najnieprzyzwoitszej ze sztuk. Czasami sny obchodzą się z nami naprawdę paskudnie. Czujecie to?
- Czujecie to? - pytał porucznik. - Nadlatują.
- Nadlatują - potwierdziły misie.
I rzeczywiście nadlatywały.
- Co nadlatuje? - pytał porucznik.
- Misie - powiedziały misie.
- Latające misie? - dziwił się porucznik.
Nie był zbyt rozgarnięty.
Latające misie wcale nie wyglądały jak prawdziwe latające misie. Były o wiele mniejsze, metalowe i warczały w ciemnościach wypełnione czymś nieprzyjemnym.
- Kurcze - powiedział porucznik - w tym zamieszaniu naprawdę można stracić głowę.
- Bądź miśkiem, człowieku, daj zapalić.
Ponieważ martwi nie mają racji, nikt ich nie pyta o zdanie. Ponieważ życie erotyczne misiów w praktyce sprowadza się do innych misiów jest martwe, jak misie spółkujące na mrozie.
- Nie zawsze było tak, jak jest teraz - pocieszają się misie - nie zawsze będzie tak, jak było kiedyś.
- Ci zawszeni pacyfiści - piekli się porucznik drapiąc się po plecach.
Zawsze robi to bardzo ostrożnie. Wie, że handel porucznikami jest zakazany.
Dla niektórych misiów nigdy nie jest za zimno na niektóre rzeczy.
- Po kolei, panowie, nie pchać się - nawołują misie.
Porucznik jest siódmy w kolejce. Bardzo uważa, żeby się nie zagapić.
- Życie jest okrutne.
- Tak. Życie jest jak blizna albo jak łupież.
Łupież śniegu litościwie wygładza mocno pofałdowany horyzont.
- Mamy jeńca! - wrzeszczy uradowany miś.
- Koledzy, ktoś buchnął mi tusz do rzęs - narzeka jeniec.
Misie jak gdyby nigdy nic zaczynają pogwizdywać, śledząc wzrokiem ołowiane chmury na ołowianym niebie. Kradzieże tuszu były wbrew konwencji.
- Zagrajmy w coś dla odprężenia - proponują misie.
Ale porucznik zna tylko jedną zabawę którą uwielbia. Rzut do celu oderwaną stopą.
- Muszę się wam do czegoś przyznać, chłopaki. - Moja matka była misiem - powiedział porucznik i wziął zamach.
[7 III 1991]
Krzysztof Jaworski
Krzysztof Jaworski, Batalion misiów [opowiadanie], pierwodruk: „Nowy Nurt” (Poznań) 1995 nr 5, s. 8-9; przedruk książkowy: Batalion misiów i inne opowiadania (Białystok 2001), s. 7-11. [fotografie: Wojtek Wilczyk]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz