piątek, 15 listopada 2013

Z Kielc do Kielc

Dziś wpadł mi w ręce kolejny numer kieleckiego pisma "Plotkarka" (o którym już wspominałem - link), a w którym znalazłem jeszcze jedną ciekawą fotografię Andrzeja Lenartowskiego. O, proszę: 


Andrzej Lenartowski, "Plotkarka" 1989, nr 10, s. 6.
(Dwie inne fotografie już się pojawiły na tym blogu tu i tu). 

I z tej niewątpliwej okazji nie pozostaje mi nic innego, jak przypomnieć dziś Z Kielc do Kielc tekst z lipca 1997 roku. W tym miejscu skany z książki Jesień na Marsie 


A tu wersja tekstowa, dla ułatwienia lektury.

Krzysztof Jaworski
Z KIELC DO KIELC
 
Mam czas do soboty, a tu te dwa psy, jeden
wyżej, na balkonie, stoi i szczeka do tego drugiego,
a ten drugi niżej, też stoi, łbem kręci, właściwie siedzi,
ale nie szczeka, no to myślę, co też taki pies musi
sobie kombinować pod sufitem, żeby tak siedzieć, oczywiście
musiał mnie zainteresować ten co nie szczeka, cały ja!,
no to jak przechodziłem obok, to mu rzuciłem: te,
Bertolucci, bo tak mi się przypomniało, myślałem,
że szczeknie, ale nie, skubany, nie szczeknął, jednak
nie mam tego talentu, co Grzesinek, a Grzesinek w
Kopenhadze podchodził do dowolnego psa i mówił mu:
bój się!, nie znalazł się taki, który by nie szczeknął,
a normalnie psy w Kopenhadze nie szczekają, tak że mi
zaimponował, no ale właściwie jest czwartek, więc zaraz
mówię studentom: stawiajcie przecinki, mówię, przed gdyż
stawiajcie, przed aby i ponieważ, przed ale, mówię same
pożyteczne rzeczy, bo staram się jak mogę, nie spędzajcie
mi snu z powiek tymi przecinkami, mówię jeszcze, ale
jakoś tak siedzę, milczę, a zawsze powtarzam, że jak
się zgodziło za psa, to trzeba szczekać, ale co robić?,
no to idę do Andrzeja, Andrzej napisał ostatnio artykuł
o mnie do miejscowej gazety, bałem się już, że go za to
zamknęli, bo się nie odzywał, ale nie, siedzi,
jest, gadamy, godzinę, dwie, mamy o czym, Andrzej
trzyma w piwnicy powieść, 800 stron maszynopisu,
i zawsze go namawiam, żeby wyniósł tę powieść
z piwnicy, mógłby przynajmniej trzymać na balkonie,
on się niby zgadza, z tym, że już 2 lata tak wynosi
i nic, szkoda powieści, mówię, e, co tam, mówi, ja i tak
nie używam balkonu, i dalej gadamy, o jednym i drugim,
o tej sprawie, i o tamtej, że to tak, a tamto znowu owak,
że właściwie nie bardzo wiadomo czy wróble mieszkają
w karmnikach, a nawet jeśli mieszkają, to dlaczego ich
nie widać, kiedy przechodzimy obok, że już prędzej
mieszkają na dworcu centralnym, a w takim razie
co z łabędziami?, a miejscowi mają nas za pedałów,
bo czasem udaje im się usłyszeć:
metaforyka narracji, świat porównań, sens ideowy,
tutaj to naprawdę brzmi podejrzanie, lepiej już być
pedałem, albo mieszkać na dworcu centralnym, a tamten
pies pewnie już sobie poszedł, szkoda z jednej strony
psa, ale z drugiej strony i Andrzeja szkoda, że tak sobie
zaszkodził tymi rozmowami ze mną, mówię mu, ale dalej
gadamy, i patrzymy na wróbla, czy szczeknie, ale nie, nie
szczeknął, no to przerzucamy się na łabędzia, w końcu
jesteśmy wielkimi duchami tej ziemi, w łańcuchu
wielkich duchów tej ziemi: od Mikołaja Reja i Jana
Kochanowskiego poczynając, poprzez Wespazjana
Kochowskiego i Jana Chryzostoma Paska, Walerego
Przyborowskiego i Henryka Sienkiewicza, Stefana
Żeromskiego i Witolda Gombrowicza, no to chyba
mamy prawo trochę sobie pogadać o lesbijkach?,
co za dzień!, 24 godziny i żadnej poezji!, sama proza,
i nikt ni zadzwonił, i nikt nie poprosił o wywiad z pytaniami
w stylu: szanowny Panie, jak w tak krótkim czasie udało się
panu dojść od absolutnie niczego do absolutnie niczego?,
no to idę do domu wesoły jak pies, bo może kiedyś będą
mówić o mnie: o, patrzcie, to ten Jaworski, facet który
stworzył, rozwinął, doprowadził do perfekcji i pogrzebał
świętokrzyską szkołę poezji, ale na razie nic nie mówią,
bo nie mają tego dystansu, Andrzeja przynajmniej oglądają
wycieczki w parku miejskim, dla takiej wycieczki to zawsze
jakaś rozrywka: ruchomy obiekt muzealny między pomnikiem
Staszica a budynkiem seminarium duchownego, nie ma
takiej siły, żeby przemknął niepostrzeżenie, to reszta
dzieje się niepostrzeżenie: wróble na centralnym kłócą się
z łabędziami o karmniki, bezdomni kłócą się z frajerami
o napiwki, moja automatyczna sekretarka kłóci się
z powietrzem i mówi: masz czas do soboty, zaraz, zaraz,
mam czas do soboty?, jak to, do soboty?, do jakiej
soboty?, w dodatku pies na mnie naszczekał jak byłem
mały na ulicy Wesołej, bo to miasto dla twardych ludzi,
albo pływasz, albo cię zagryzą, a właściwie nie na mnie
naszczekał, tylko na moje spodnie, i nie naszczekał, tylko
ot tak sobie zęby pokazał, jak to pies, ale było strachu,
aż mnie musieli uspokajać, byłem tak mały, że nawet
dzwonów nie nosiłem, a więc mam czas do soboty, a Andrzej
też chodził po tej samej ulicy, ale go pies nie obszczekał,
bo to było kilkanaście lat temu, wszędzie królowały
dzwony, i jeśli sobota się potwierdzi, to wychodzi na to,
że mam czas do soboty, Andrzej tam chodził odwiedzać
znajomych, czyli mam bardzo mało czasu, a po jaką cholerę
ja tam polazłem?, aż tu wreszcie Grzesinek zadzwonił,
że też będzie w sobotę, tyle że też go pies dziabnął,
polski pies, ludzie, o co chodzi teraz z tymi psami?,
i wtedy uświadamiam sobie, że nigdy nie nasrał na mnie
wróbel, a Burszta nie przerywa (bo to głos Burszty,
poznałem go po głosie): mam czas do soboty, do przyszłej
soboty, do przyszłej?, cholera, kombinuję, co by tu?, do
soboty?, i nigdy nie nasrał na mnie łabędź!, mam czas do
soboty, mam czas do soboty, i w tak krótkim czasie
doszedłem od absolutnie niczego do absolutnie niczego!,
za to nasrał na mnie gołąb, i uwierzyłem w uniwersalizm
seriali brazylijskich, i wrodzoną inteligencję prezenterek
telewizyjnych, które ubiera firma AMERICAN STYLE,
a rozbiera PAN KAZIO, i uwierzyłem w studentów
bułgarystyki, podróż duchową, życie wewnętrzne, Jana
Kasprowicza, w to, że poczytnymi miesięcznikami nie da się
podetrzeć dupy, gdyż mają za śliski papier, ale dalej nie
chce mi się wierzyć, że mam czas do soboty, i moi drodzy,
jak by na to nie patrzeć, do soboty nie dam rady!, tu
widocznie musiał zajść we mnie jakiś proces myślowy,
bo coś powiedziałem, dokładnie nie pamiętam
co, ale w tym miejscu to nie jest istotne.
 
[20 lipca 1997]
Krzysztof Jaworski

Krzysztof Jaworski, Z Kielc do Kielc [wiersz], w: Jesień na Marsie, Legnica 1997, s. 15-18.

1 komentarz:

  1. …i uświadomiłem sobie,
    że nasrał na mnie Karol (M)

    trzykrotnie

    dwóch pierwszych tytułów
    nie pamiętam

    ostatni raz miał za to miejsce
    w Tygodniku Powszechnym

    ;))

    OdpowiedzUsuń