Z KIELC DO KIELC
Mam czas do
soboty, a tu te dwa psy, jeden
wyżej, na
balkonie, stoi i szczeka do tego drugiego,
a ten drugi
niżej, też stoi, łbem kręci, właściwie siedzi,
ale nie szczeka,
no to myślę, co też taki pies musi
sobie kombinować
pod sufitem, żeby tak siedzieć, oczywiście
musiał mnie
zainteresować ten co nie szczeka, cały ja!,
no to jak
przechodziłem obok, to mu rzuciłem: te,
Bertolucci, bo
tak mi się przypomniało, myślałem,
że szczeknie,
ale nie, skubany, nie szczeknął, jednak
nie mam tego
talentu, co Grzesinek, a Grzesinek w
Kopenhadze
podchodził do dowolnego psa i mówił mu:
bój się!, nie
znalazł się taki, który by nie szczeknął,
a normalnie psy
w Kopenhadze nie szczekają, tak że mi
zaimponował, no
ale właściwie jest czwartek, więc zaraz
mówię studentom:
stawiajcie przecinki, mówię, przed gdyż
stawiajcie,
przed aby i ponieważ, przed ale, mówię same
pożyteczne
rzeczy, bo staram się jak mogę, nie spędzajcie
mi snu z powiek
tymi przecinkami, mówię jeszcze, ale
jakoś tak
siedzę, milczę, a zawsze powtarzam, że jak
się zgodziło za
psa, to trzeba szczekać, ale co robić?,
no to idę do
Andrzeja, Andrzej napisał ostatnio artykuł
o mnie do
miejscowej gazety, bałem się już, że go za to
zamknęli, bo się
nie odzywał, ale nie, siedzi,
jest, gadamy,
godzinę, dwie, mamy o czym, Andrzej
trzyma w piwnicy
powieść, 800 stron maszynopisu,
i zawsze go
namawiam, żeby wyniósł tę powieść
z piwnicy,
mógłby przynajmniej trzymać na balkonie,
on się niby
zgadza, z tym, że już 2 lata tak wynosi
i nic, szkoda
powieści, mówię, e, co tam, mówi, ja i tak
nie używam
balkonu, i dalej gadamy, o jednym i drugim,
o tej sprawie, i
o tamtej, że to tak, a tamto znowu owak,
że właściwie nie
bardzo wiadomo czy wróble mieszkają
w karmnikach, a
nawet jeśli mieszkają, to dlaczego ich
nie widać, kiedy
przechodzimy obok, że już prędzej
mieszkają na
dworcu centralnym, a w takim razie
co z
łabędziami?, a miejscowi mają nas za pedałów,
bo czasem udaje
im się usłyszeć:
metaforyka
narracji, świat porównań, sens ideowy,
tutaj to
naprawdę brzmi podejrzanie, lepiej już być
pedałem, albo
mieszkać na dworcu centralnym, a tamten
pies pewnie już
sobie poszedł, szkoda z jednej strony
psa, ale z
drugiej strony i Andrzeja szkoda, że tak sobie
zaszkodził tymi
rozmowami ze mną, mówię mu, ale dalej
gadamy, i
patrzymy na wróbla, czy szczeknie, ale nie, nie
szczeknął, no to
przerzucamy się na łabędzia, w końcu
jesteśmy
wielkimi duchami tej ziemi, w łańcuchu
wielkich duchów
tej ziemi: od Mikołaja Reja i Jana
Kochanowskiego
poczynając, poprzez Wespazjana
Kochowskiego i
Jana Chryzostoma Paska, Walerego
Przyborowskiego
i Henryka Sienkiewicza, Stefana
Żeromskiego i
Witolda Gombrowicza, no to chyba
mamy prawo
trochę sobie pogadać o lesbijkach?,
co za dzień!, 24
godziny i żadnej poezji!, sama proza,
i nikt ni
zadzwonił, i nikt nie poprosił o wywiad z pytaniami
w stylu:
szanowny Panie, jak w tak krótkim czasie udało się
panu dojść od
absolutnie niczego do absolutnie niczego?,
no to idę do domu
wesoły jak pies, bo może kiedyś będą
mówić o mnie: o,
patrzcie, to ten Jaworski, facet który
stworzył,
rozwinął, doprowadził do perfekcji i pogrzebał
świętokrzyską
szkołę poezji, ale na razie nic nie mówią,
bo nie mają tego
dystansu, Andrzeja przynajmniej oglądają
wycieczki w
parku miejskim, dla takiej wycieczki to zawsze
jakaś rozrywka:
ruchomy obiekt muzealny między pomnikiem
Staszica a
budynkiem seminarium duchownego, nie ma
takiej siły,
żeby przemknął niepostrzeżenie, to reszta
dzieje się niepostrzeżenie:
wróble na centralnym kłócą się
z łabędziami o
karmniki, bezdomni kłócą się z frajerami
o napiwki, moja
automatyczna sekretarka kłóci się
z powietrzem i
mówi: masz czas do soboty, zaraz, zaraz,
mam czas do
soboty?, jak to, do soboty?, do jakiej
soboty?, w
dodatku pies na mnie naszczekał jak byłem
mały na ulicy
Wesołej, bo to miasto dla twardych ludzi,
albo pływasz,
albo cię zagryzą, a właściwie nie na mnie
naszczekał,
tylko na moje spodnie, i nie naszczekał, tylko
ot tak sobie
zęby pokazał, jak to pies, ale było strachu,
aż mnie musieli
uspokajać, byłem tak mały, że nawet
dzwonów nie
nosiłem, a więc mam czas do soboty, a Andrzej
też chodził po
tej samej ulicy, ale go pies nie obszczekał,
bo to było
kilkanaście lat temu, wszędzie królowały
dzwony, i jeśli
sobota się potwierdzi, to wychodzi na to,
że mam czas do
soboty, Andrzej tam chodził odwiedzać
znajomych, czyli
mam bardzo mało czasu, a po jaką cholerę
ja tam
polazłem?, aż tu wreszcie Grzesinek zadzwonił,
że też będzie w
sobotę, tyle że też go pies dziabnął,
polski pies,
ludzie, o co chodzi teraz z tymi psami?,
i wtedy
uświadamiam sobie, że nigdy nie nasrał na mnie
wróbel, a
Burszta nie przerywa (bo to głos Burszty,
poznałem go po
głosie): mam czas do soboty, do przyszłej
soboty, do
przyszłej?, cholera, kombinuję, co by tu?, do
soboty?, i nigdy
nie nasrał na mnie łabędź!, mam czas do
soboty, mam czas
do soboty, i w tak krótkim czasie
doszedłem od
absolutnie niczego do absolutnie niczego!,
za to nasrał na
mnie gołąb, i uwierzyłem w uniwersalizm
seriali
brazylijskich, i wrodzoną inteligencję prezenterek
telewizyjnych,
które ubiera firma AMERICAN STYLE,
a rozbiera PAN
KAZIO, i uwierzyłem w studentów
bułgarystyki,
podróż duchową, życie wewnętrzne, Jana
Kasprowicza, w
to, że poczytnymi miesięcznikami nie da się
podetrzeć dupy,
gdyż mają za śliski papier, ale dalej nie
chce mi się
wierzyć, że mam czas do soboty, i moi drodzy,
jak by na to nie
patrzeć, do soboty nie dam rady!, tu
widocznie musiał
zajść we mnie jakiś proces myślowy,
bo coś
powiedziałem, dokładnie nie pamiętam
co, ale w tym
miejscu to nie jest istotne.
[20 lipca 1997]
Krzysztof
Jaworski